„Witnicki Flesz” 9/2020

W zbiorach witnickiej biblioteki znajduje się kilka pocztówek przedstawiających ulicę Sikorskiego – kolejną część miasta, po której „przejechała się” historia.

Najpierw była to Lange Reihe – obsadzona lipami droga, łącząca Vietz (Witnicę) z osiedlem Vietzer Schmelze (okolice POM-u).

Na cześć witniczanina Wilhelma Feuerherma przemianowano ją na Wilhelmstrasse. W czasach nazistowskich otrzymała nazwę Hermann Strunk Strasse. Uhonorowano w ten sposób pochodzącego z Witnicy pilota poległego w I wojnie światowej. Po II wojnie światowej otrzymała imię innego wojskowego – Michała Roli-Żymierskiego, marszałka Polski i agenta NKWD. Od lat 50. do dziś ma trzeciego militarnego patrona – gen. Sikorskiego.

Kamienice stojące na początku ulicy po stronie nieparzystej zachowały się w niezłym stanie. Brakuje tylko domu, w którym sto lat temu mieścił się zakład ślusarski Wilhelma Dannego. Po stronie parzystej stał i stoi nadal „Żółty Pałacyk”. Mieszczą się w nim m. in. Uniwersytet Trzeciego Wieku, Regionalna Izba Tradycji, Sala Ślubów, harcówka i strzelnica.

W czasach niemieckich była to willa właściciela działającego przy niej tartaku, a później fabryki mebli, która w 1945 r. została uruchomiona przez Polaków. Pionierskie powojenne lata tego zakładu opisuje powieść Ireny Dowgielewicz „Krajobraz z topolą”. Obecnie budynki, w których produkowano stoły i szafy, stoją opuszczone i niszczeją.

Naprzeciwko fabryki mebli na początku ub. wieku mieściła się restauracja “Deutscher Hof” („Witnicki Dwór”). Należała do niej m. in. położona w tylnej części kręgielnia. Po wojnie mieściła się w tutaj harcówka, później budynek należał do fabryki mebli. Obecnie jest to obiekt handlowo-usługowy.

W dalszej części ulicy Sikorskiego działała kaflarnia. Parę lat temu część zabudować została przemieniona na lofty, ale większość, niestety została zburzona. Piękna kuta brama prowadzi do gruzów.

Jak napisałem na wstępie, Lenge Reihe łączyła Witnicę z osiedlem Vietzer Schmelze, które wzięło nazwę od działającej w nim huty. Ale to już temat na całkiem inną opowieść.

Władysław Wróblewski